Boa Lisboa

dodane Jacek

Podobnie jak w tekście o Gdańsku nie zamierzam opisywać atrakcji turystycznych miasta, ani zachwycać się w egzaltowany sposób jego klimatem, a jedynie przedstawić moje odczucia z kilkudniowego pobytu w stolicy Portugalii.

W Lizbonie są cztery linie metra, kolorowe, żółta, zielona, czerwona i niebieska. Uzupełnione liniami autobusowymi i tramwajowymi stanowią bardzo dobrze zorganizowaną sieć transportu. Podróżując po mieście miałem wrażenie, że nie wyjechałem z Berlina, który jest chwalony za publiczny transport. Przyznam, zaskoczenie, nie mówiąc już o cenie całodziennego biletu w wysokości, albo raczej niskości 6,80 Euro. A jeśli już wywołałem Berlin cena tzw. „einzel Ticket”, czyli biletu jednorazowego wynosi w tym mieście 2,70 Euro!

A teraz bardzo krótki akapit. W Lizbonie jest bardzo czysto, czyściutko! I też mógłbym teraz zrobić porównanie do Berlina, ale … nie zrobię.

Nie bardzo chcę pisać akapit o jedzeniu. Wolę jeść niż pisać, a znawców kulinarnych jest teraz nadmiar. Jednak wszyscy znajomi, którzy wspominają wyjazd do Lizbony mówią o prawie nieskończonej liczbie barów, restauracji i knajpek. I to prawda. Ja odniosę się do tego poprzez pryzmat Świątecznego dnia, Bożego Ciała, które w tym roku przypadało dość wcześnie, jeszcze w maju, czego byłem nieświadomy. Dowiedziałem się o tym jednak dość szybko, jak tylko opuściłem hotel w ostatni majowy czwartek. Jedno z wejść do stacji metra było zamknięte, a wzdłuż Avenida da Liberdade handlowcy rozstawiali stragany, raczej nie z dewocjonaliami tylko z wszystkim tym co można znaleźć w sklepach z pamiątkami. Bardzo miły Pan podszedł do mnie i wytłumaczył mi z jakiego powodu muszę udać się do wejścia północnego. U nas Boże Ciało to procesja. Tam stragany, również te z jedzeniem i piciem, a dokładnie z winem. Wybór bogaty i wszelaki, wzdłuż i wszerz całego miasta. Nie pamiętam co jadłem. Pamiętam co piłem. Słodziutkie i świeżutki białe wino z plastikowego kubka, który nie przeszkadzał. Kubek był na tyle duży, że połowę odlałem do kieliszków kanadyjskiego małżeństwa, do którego się przysiedliśmy w wyniku czego po miłej konserwacji uzgodniliśmy wyższość Europy nad Ameryką Północną, ale to już inna historia.

Ludzie w Lizbonie wyglądają na smutnych, ale są bardzo mili. Z lotniska do hotelu jechałem autobusem. Również miejskim transportem poruszałem się po mieście. Nie widziałem uśmiechniętych ludzi. Raczej zamyślonych i smutnych. Podobnie na ulicy. Powód? Nie chcę się bawić w socjologa, ale Portugalia z pewnością nie jest tą potęgą, którą kiedyś była, bardzo kiedyś. Boczne ulice Lizbony nie wyglądają tak okazale jak te w centrum. W 2011 roku kraj znalazł się na krawędzi niewypłacalności. I wygląda na to, że mimo wychodzenia na prostą do tej pory odczuwa skutki tamtego załamania, borykając się ostatnimi czasy z kryzysem mieszkaniowym. Życzę, więc Portugalczykom lepszej przyszłości, Panu ze straganu, sprzedawcy wina i Panu taksówkarzowi, który odwoził mnie na lotnisko.

Ślady dawnej potęgi sa widoczne na każdym kroku. Portugalia w XV i XVI wieku była światową potęgą handlową, a lista jej kolonii z tamtego okresu prawie nie ma końca. W żadnym innym mieście nie widziałem tylu pomników i miejsc upamiętnienia osób i wydarzeń, które zapisały się w historii kraju. Zapewne istnieje duża zależność pomiędzy liczbą bohaterów zamorskich podbojów, a liczbą pomników, ale nie znam na tyle historii tego kraju, żeby to potwierdzić. Zostawiam to bardziej wnikliwym. Kamienice w centrum mają elewacje wykończone płytkami, a dla tych płytek stworzono nawet ich muzeum – Museo de Azujelos. Wszyscy wiemy ile kosztuje położenie płytek w łazience, a w Lizbonie mamy wyłożone nimi całe fasady o powierzchni czasem stu metrów kwadratowych. To kosztuje dzisiaj i musiało kosztować kiedyś!

Lizbona leży nad Tagiem, który ociera się o jej południowo-wschodnie krańce, a jego ujście do oceanu jest ogromne. To co widzimy po przejściu Praça do Comércio nie wygląda jak rzeka, tylko jak wielkie jezioro. Robi wrażenie, a widok pozwala odpocząć od gwaru głównych turystycznych ulic. Dla mnie miasto bez dużej wody jest miastem ułomnym. (To tylko moja bardzo krzywdząca opinia). Woda jest najlepszym uzupełnieniem zabudowy. Daje odetchnąć. Dlatego tak lubię, Gdańsk i Berlin z jego kilkudziesięcioma jeziorami. Tag w Lizbonie jest niesamowity. Zaledwie tysiąc kilometrowa rzeczka tam zmienia się w potwora, który z kolei daje się pożreć prawdziwemu monstrum, Oceanowi Atlantyckiemu.

Costa da Caparica i Cascais są najbliższymi miejscami wypoczynku Lizbończyków nad oceanem. Byłem w Costa da Caparica i bardzo mi się tam podobało. Było tak …. polsko. Główna ulica jak w Dziwnowie (tylko dużo krótsza). Sklepy, bary, kawiarnie, lodziarnie, również przy samej plaży. I ludzie kąpiący się w maju w wodzie o temperaturze szesnastu stopni. Portugalczycy. Okazało się, że gdzieś na świecie są jeszcze tacy sami desperaci jak my, którzy kąpięmy się w wodzie o pododobnej temperaturze w naszym morzu. Szacun!

I kończąc. Kilka lat temu na poczytnym polskiem portalu czytałem artykuł o Lizbonie. Że brudno, w bocznych ulicach czuć mocz i nie warto tracić pieniędzy na odwiedzenie tego miasta. To nieprawda. Warto.

You may also like

Leave a Comment