Obdarzeni przez Boga?

dodane Jacek

Zdarzyło mi się ostatnio i przypadkowo oglądnąć film „Patch Adams” z Robinem Williamsem w roli głównej. Film o wyjątkowym człowieku i lekarzu granym przez wyjątkowego aktora. Bo Robin Williams należy, bo ciągle jest z nami na ekranie, do artystów o wyjątkowym talencie. To co posiadał nazywam na swój użytek darem od Boga, czyli taką ilością talentu, która sprawia, że artysta wystaje ponad przeciętność, a nawet ponad bycie bardzo dobrym w swojej dziedzinie. Unosi się nad ziemią i dotyka gwiazd. Staje się uniwersalnym i międzynarodowym wzorcem kopiowanym przez innych. Jest i będzie niezapomniany. Tak jak Wolfgang Amadeusz Mozart, Vincent van Gogh, Jimi Hendrix, Paul McCartney. Nie, nie porównuję Robina Williamsa do wymienionych gigantów, jednak w tym co robił był, tak jak wszyscy wymienieni artyści wyjątkowy. I jest coś w tym, że pomysł napisania artykułu o nieograniczonym talencie wpadł mi głowy właśnie w czasie oglądania filmu z nim w roli głównej.

Artykuł pisze osoba wszechstronna. Znam biegle trzy języki obce, Gram na gitarze i pianinie. Piszę piosenki. Jestem praktyczny i jak mówią po angielsku „handy”. Jednak w niczym nie jestem wybitny. Jestem tylko dobry, albo bardzo dobry i zadroszczę wszystkim, którzy są w jakiejś dziedzinie wybitni.

Jednak czy na pewno mam czego zazdrościć?

Robin Williams opuścił nas w wieku 63 lat w wyniku samobójczej śmierci po latach uzależnienia od narkotyków i alkoholu. Cierpiał też na depresję. Ten ekranowy żartowniś przez całą swoją karierę byl uzależniony i nieszczęśliwy. I tak pożył długo. Przepraszam za ten sarkazm, ale przypomniałem sobie o „Klubie 27”, młodych gwiazdach, którzy opuścili nas jeszcze przed trzydziestką. Wśród nich wymieniony wcześniej Jimi Hendrix. Wydaje się, że w obecnych czasach gdzie dostęp do informacji i pomocy lekarskiej jest powszechny artyści powinni być w stanie uniknąć problemów z uzależnieniem. Jednak jakoś do klubu, jako jednej z ostatnich, udało się dostać Amy Winehouse, wybitnie uzdolnoniej artystce, która po prostu zapiła się na śmierć. Nikt jej przed tym nie uchronił. Jednak sama śpiewała o tym, że chciano ją wysłać na odwyk, ale powiedziała: „No, no, no”

Dlaczego do tego dochodzi?

Wydaje się, że sukces powinien zapewnić dopływ gotówki i brak powodów do stresu, a powszechne uwielbienie powinno ustawić samoocenę na wyskoim poziomie. Jednak z jakichś powodów gwiazdy, te największe, są nieszczęśliwe. Czy sława jest za duża do udźwignięcia. To co miłe, czyli rozpoznawalność, z pewnością z jakimś czasem staje się udręką. Każde pojawienie się w przestrzenie publicznej wywołuje poruszenie. Nie można normalnie zjeść obiadu w restauracji, zrobić zakupów lub poleżeć na plaży. Z czasem kontakty z otoczeniem zostają zapewne ograniczone i zaczyna się życie w swojej bańce, co dla człowieka, istoty społecznej, staje się uciążliwe. Jednak czy jest to na tyle uciążliwe, że musi skończyć się uzależnieniem lud depresją. Czy problemu tak naprawdę nie ma, bo dotyczy on niewielkiej procentowo grupy ludzi? Jack Nicholson żyje. Clint Eastwood też. Udało się też jakoś przetrwać jednej z największych gwiazd popu, czyli Madonnie. Może po prostu z ciężarem sławy nie radzą sobie ci najwrażliwsi tak samo jak najwrażliwsi z nas, „zwykłych” ludzi, o których istnieniu i śmierci nikt nie wie i nigdy się nie dowie. Ludzie, których przypadków nie mogę tu opisać, bo ich nie znam.

Rozpocząłem pisanie tego tekstu z myślą o zastanowieniu się nad problemem, którego być może nie ma. Bez względu na ilość pieniedzy i wykonywany zawód ludzie potrzebują bliskości, akceptacji, rodziny. Jeśli tego w ich życiu nie ma, bez względu na status materialmy i społeczny, cierpią. Więc raczej nie zazdrośćmy, tylko starajamy się zrobić wszystko, aby nasze życie było po prostu dobre, tak dobre jakim sami je potrafimy uczynić. I cieszmy się nim póki trwa. A Robin Williams niech patrzy na nas z góry, ze szkrzydłami anioła jak, na zdjęciu, i się uśmiecha widząc jak dobrze nam idzie.

You may also like

Leave a Comment